Theoni Kotini

Theoni Kotini – Θεώνη Κοτίνη, urodziła się w Myrsini Ilia w 1967 roku. Studiowała literaturę grecką i teatrologię na Uniwersytecie Ateńskim. Mieszka i pracuje w Atenach jako filolog w szkolnictwie średnim. Opublikowała siedem zbiorów poezji a także antologię wierszy Zoe Karelli, pod tytułem: Ζωή Καρέλλη. Κάθεται μοναχός ο διπλός τούτος άνθρωπος, Γαβριηλίδης, 2019. Zajmuje się krytyką poezji, publikując w magazynach literackich Νέον Πλανόδιον i Αντίλογος. Jest członkiem Stowarzyszenia Pisarzy i Koła Poetów.


Μικρογραφία [„Sztuka miniatur”], Πλανόδιον, 1999
Αθώα τη νύχτα [„Niewinnie nocą”], Πλανόδιον, 2003,
Ανίδεοι πάλι, Πλανόδιον, 2006, tom wyróżniony nagrodą przyznawaną przez czasopismo „Διαβάζω
Θεός ή Αγάπη [„Bóg czy miłość”], Γαβριηλίδης 2010
Ωσεί κήπος [„Jak ogród”], Γαβριηλίδης, 2014
Ο χρόνος είναι [„Czas jest”], Μελάνι, 2020
Με το σώμα [„Ciałem”], Ενύπνιον, 2024.

Ciało

Theoni Kotini

Ciało
Σώμα

Ciało
zaledwie absolutnie materialne
niekiedy staje się niebiańskim.

Ten oksymoron ciała
by zapomnieć o swoich granicach
dokładnie w chwili, gdy je zagrabia,
stanowi niespełnienie miłości.

Ciało
istniejąc traumatycznie
w swojej przemijalności
walczy, by stać się innym.
Zabiera cię ze sobą w trud czasu,
by dopełnić się w swojej tożsamości harmonijnie
lub marginalnie rozbudzić się w nieznanym.

Dlatego jest tak kochane
w samotności, w towarzystwie,
w tak ogromnym swoim wyniszczeniu.

Wymieńmy,
wszystkie rzeczy, które stają się pieszczotą:
dłoń
i jego mały ruch na policzku,
ciche pęknięcie we wszystkich tych usprawiedliwieniach,
wspomnienie właśnie co ściętej róży
nieznośnie czerwonej,
czułość chwili.

W kafenio

Theoni Kotini

W kafenio
Στο καφενείο

Samotny siedzi na stołku przed wielkim oknem,
od lat już nad kieliszkiem pochylony
i szary dym dookoła
jak aureola zdezelowanej świętości go wymazuje.

Jest jednym z tych, których mijasz, a oni pozostają,
by w popielniczce piętrzyć papierosy,
podobnie jak godziny chcące w ruch wprawić dni.

Tak chudy, jakby z wolna wzbierało
całą pustką tego świata ciało,
na dłoniach blizny, poszukiwacza złota dziurawa żyła,
oddech odłogowy, w ciele wyschnięta studnia.

Jeśli na ciebie spojrzy, odwrócisz głowę,
smutek nierozpoznany powoli rozbija oczy
rzucające daleki cień w skrytą dal.

To godzina, kiedy niebo w górze na posągach milczy,
godzina, w której człowiek szuka wzroku człowieka,
by zapalić światło, pospiesznie docierając do domu.

Lecz on nie ma gdzie się ukryć, nawet w słowach,
jedynym spojrzeniem, które chwyta,
to przyzwolenie, zadowalające się przewagą.

W kawiarni mijasz go i zostawiasz
jak kamyk znaleziony na brzegu,
szarzejący, zbędny w słońcu,
patrzysz na niego, gładzisz go i oddajesz
głębi, by uległ zapomnieniu
nieznany odłamek.