Maria Laina
Jej własne
We wszystkich tych czynach szukała siebie samej;
nikt nie powinien jej ufać.
Fresk
Zachowany jest fragment ud
na wypłowiałym błękicie
kawałek nogi bez ozdób po lewej
i kawałek szaty.
Na skórze widoczne są linie
w większości szpiczaste.
Miejsce szyi przecina
lewe ramię
unoszące się ku górze
gdy tymczasem jedynie prawa pierś się rysuje
delikatną krzywizną.
Brak dużej dolnej
części twarzy.
Czerwony trójkąt lub łuk
na całej bieli gałki.
Zachowana również kokarda we włosach
i skręt ciała
świadczący bez wątpienia
o podobnym ruchu rąk.
Brakuje tła miłości.
1
Maria w lustrze
cała postać
gładzi pod szyją sukienkę.
Nie ma znaczenia teraz gdy kładzie swoje ciało
czy stała się brzozą czy trawą
Maria w lustrze
gładzi pod szyją sukienkę.
Przeszłość utarta z wodą i popiołem.
Maria śmieje się
odwraca się i ponownie przyjmuje swoją pozycję.
Lustrzane odbicie: jaspis i jaśmin.
Nie ma jej tutaj
nie ma kiedyś;
kiedyś była.
Miłość jest gdzieś indziej
i samotną
nie była nigdy.
Maria stoi
milczy bez słów.
Piękne dzienne światło.
Istnienie w tym samym miejscu
dwóch wszystko barwiących trójkątów
i obok nich zauważalnego początku
żółtego koloru
pozostawia ją obojętną;
a przecież mogłaby również nienawidzić
w podobny sposób w jaki oddaje się haftowaniu.
(…)
Nie ma nic do powiedzenia.
Dotyka się tylko
i patrzy
i chce
Podczas gdy całe zdania mijają i ona się na nie godzi
i wciąż zagraża olbrzymie niebezpieczeństwo
nadal pamiętała ciało
lecz istniało coś czego już więcej nie widziała.
Pięknie; nawet jeśli jest to bolesne
bo nie przestaje istnieć aż do dzisiaj
schylać się nad swoim ciałem
i oddychać krzykiem.
Tak więc jest sama;
nie ufa nikomu gdy mówi
pieszczę swoje ciało
pieszczę to niezgrabne moje ciało.
Nie żeby to miało jakieś znaczenie;
nie wiele ją to obchodzi
bo o złotym jeleniu
śniła co się kładł w dolinie.
2
Nie ma wątpliwości.
I kierunek
i cel
(czołowy i nienaturalny)
o tym świadczą.
Kamienny oczywiście
wotywny.
Kiedy zaczęła pamiętać
było lato;
nikogo innego nie było
i wzięła tylko to co chciała.
Ścieli puste łóżko;
cicho rozważa swoją decyzję
w świetle.
Ponieważ dzisiaj wieczorem
przejeżdżała powozem na wprost lata
poczuła potrzebę by zapomnieć
że w swoich snach widziała zawsze jedno drzewo
jedno z wielu
w łzach
i teraz wraca.
Z różową parasolką kiedyś
przemierzała szept i milczenie.
Maria naprzeciw niej
z do połowy zanurzonym ciałem.
Czy zdecyduje się zostać czy wyjść
była tutaj.
Jakakolwiek aluzja do niej
skończy się melancholią
nie dlatego że łagodnie spadnie wieczór
lecz dlatego że przez wzgląd na siebie się gnębi.
Schodząc ze zbocza na drogę
starała się nie zważać na ciszę.
Na ogół się uśmiecha.
Ta Maria
według opinii tej –
3
Nie może być nikomu przypisana
i to wie wbrew sobie.
Zaplątała się w sensie
jednego niewłaściwego słowa
– jakie to ma teraz znaczenie?
Gdy pełna strachu i smutku
odwróciła się by spojrzeć na innych
słowo urosło.
Siedzi, i między nią nie istnieje
pierwszy raz nie istnieje;
z jakiej racji powinna odpowiedzieć;
Pamiętam powiedziała coś o popołudniu
i zastygła w tej sytuacji
nie zmieniając pozycji.
Pije filiżankę herbaty
cieszy się
że zapali papierosa.
Nie zestarzeje się spokojnie.
Żyć
radować się pełnym dniem
zamykać okno, bo inaczej
jaką wartość mają jej magiczne zdolności.
(…)
Światło i cień będą się nawzajem kopiować
bez żadnej inspiracji
skutek taki że stanie się nieobecna;
a, wreszcie, zobaczy może koniec.
zakładać swoje ubrania
czesać swoje włosy
wychodzić na ulicę
przechodzić na drugą stronę
Przyszła blisko niego drżąc
tyle, i już
i niech każdy umiera samotnie.
Trzy pełne minuty nim krzyknie –
Siedząc w żółtym świetle
jakiegoś późnego południa
złote krzewy
brakowało wszystkiego czego nie kochała
została tam w bezruchu
trzy pełne minuty zanim krzyknie.
Kiedy nią potrząśnięto odpowiedziała:
Następnym razem
chyba będę mogła rozmawiać z kimś
i kochać, jeśli zajdzie potrzeba.
4
Zapomniała;
wszyscy inni będą spać
podczas gdy ona
szalone słowa szepcze do lustra.
Zatem
Maria
gdy nikt nie zwraca na nią uwagi
układa swoje ręce.
(…)
Jest tu bardzo szczęśliwa
siedzi i patrzy i
kiedy słonce zajmuje pokój
dobrze widzi jak mijają godziny.
Nie uczestniczy
czytam jednak i
spokojnie śpię wieczorami.
Myślę, niekiedy udają mi się wersy
prawie za jednym pociągnięciem.
Kładła się z otwartymi oczami
nikt nie zdawał sobie sprawy że to nie była ona.
5
Nie kryła swojego zdziwienia.
W całym swoim życiu była szczęśliwa;
bo gdyby chciała znaleźć usprawiedliwienia
nie miała żadnych.
Pociągnęła ze sobą
i ptaki z dywanu
i potem wyszła
bez łokci
bez kolan.
(…)
Jeszcze się nie ściemniło
i może rzeczywiście była
w ślinie i w swoim uśmiechu
głupia, lecz
jeszcze się nie ściemniło
kiedy głębokie pióro
przeleciało jej przed oczami
rój pszczół z krzykiem.
Wieczorem
gdy miasto było nisko
Maria zawładnęła całym swoim ciałem.
6
W środku wspaniałego kręgu
pełnych znaczeń
stanęła Maria
i wyszła na zdjęciu
cicho
poprawiając spinkę w swoich włosach.
Oślepiający wiatr
wiał jej obojętność.
Rozebrała się w ciemności
obok filiżanek do kawy
i odświętnego obrusu.
Zupełnie inne słowa miała na myśli.
(…)
Z chwili na chwilę
była w błędzie i spodobało się to jej
lecz to ją teraz nie interesuje
nawet jeśli pozostała tak zauważalna
by odpowiedziała i przyszła.
Może to inna patrzy na zewnątrz?
(…)
7
Maria przeszła i usiadła
wygładziła w ciszy swoją sukienkę
nie kochając
bez uniesienia by zostać zranioną
rozpatrywała te sezony w śniegu
i łagodnie wygnała pamięć ze swoich ust.
Małymi krokami
zapadał zmrok.
Pamięci Virginii Woolf
Robi jeden krąg
jeden mniejszy
jeden jeszcze mniejszy.
Nigdy więcej
nie będzie jej tam by usłyszeć.
Co? powiedziała
zanim weszła do rzeki.
co więcej w tej opowieści
widoczna jest niemożliwość
znalezienia jednej przestrzeni
Maria sama
oparta o mętny deszcz
fuksje pełne kwiatów.
Ostatnia rzecz, którą zachowuje
niżej
trochę z prawej…
Schylała się by podnieść swój sweter
tłem czasem las
i czasem krzesła na swoim starym miejscu.
Ujęta jednak od dołu
i z brudnym powietrzem.
Przez dwa wieki co minęły
nie znała ani metalu ani bawełny
i ułożyła się na południowym wschodzie.
8
(…)
W swoim najlepszym kształcie
zostawała niewzruszona
podczas gdy ciało chyliło się w wdzięcznym skłonie
Igraszka światła
tak jak my wszyscy w końcu
Nie myśli żeby się z kimś spotykać;
przecież tak najczęściej
miłość jej była nieszczęśliwa
Będzie siedziała więc
lub leżała
Dużo później
przejdzie jakiś granatowy lew
a ona owinie szyję szalem
Przywołano jej imię
i uniosła się w innej epoce
Epilog
Jestem na początku swojego życia i jestem poza w świetle. Minęło wiele lat od tamtej chwili i próbuję chłeptać biel. Tylko światła potrzebowałam. Potem, myślałam, przestanę robić ten jazgot. Jak przestanę robić ten jazgot to usłyszę coś pięknego. Nie wiem jeszcze, ale jestem pewna a to zdarza mi się często. Zdarza mi się często wtedy gdy siedzę i myślę, lecz to zupełnie nie jest to. Zupełnie nie to co myślę, ale to mi pomaga. Pomaga mi, by nie zawracać sobie głowy, by niczego nie oczekiwać. Gdyż wtedy nic nie będzie mogło się zdarzyć, nic z wyjątkiem tego co już znam. I co ja znam? Co wiem?
z tomu “Jej własne”, 1985, tłum: Leszek Paul