Kiki Dimoula
Wrogie pojednanie / Εχθρική συμφιλίωση
Bielsze wydają mi się twoje włosy wieczorem
gdy skołowaciała czeszę je myślami.
Co ci się stało. Postarzyła cię taka liczność fotografii
a może nagadała ci na mnie
zjadliwa wina moja.
Zawzięta powódka.
To ona nauczyła mnie być tak rozrzutnie winną.
Winną że od ognia drzewo się zajmuje
ogień od wody gaśnie albo nasycenia
winną że dzień jedynie jeden dzień żyje
że świergot jedynie ptaków jest przywilejem
bo młodość na koniec nie przychodzi
lecz na początku
wtedy gdy sami z siebie jesteśmy tacy młodzi.
Nie słuchaj jej, nie żyję, drepczę tam i z powrotem
moje fale wyrzucają mnie na moje fale.
Nie żyję, wypielam; wir z wirów.
Czystym go zostawię gotowym dla następnych.
Opłaty uiszczam, ślepo służę mrocznemu
słowu temu — czarodziejowi alchemikowi — mieszam
wrzenie jego potęgi.
Zioła parzy z głębokich
korzeni życia i z korzeni nie do życia.
Witaminy ślepej kontynuacji.
Wytrwanie krzyczą naklejki flakonów.
To nie wytrwanie. To pojednanie
wrogie między życiem a jego nie do życia brakiem.
Jestem ślepym czeladnikiem alchemika szarlatana.
On ból nie do zniesienia uśmierza
przejściowym. Czego więcej chcesz czego
to on namawia
matki te całe w czerni by dalej żyły
by żyły by żyły aż do głębokiej starości
grobu własnych dzieci.
On sam uśmierzył i mnie
tej pierwszej nocy gdy poznawałam
pustą twoją poduszkę
gdy poszłam z nią spać.
Jednak głęboko spałam
błogo od czasu do czasu niepokojona swojsko
jakby obok mnie trwała ciągle całonocna
kołysanka kłótnia
którą urządzał mój zrzędliwy słuch
delikatnie tkanemu twojemu chrapaniu
— nie było powietrze traciłeś.
Spałam.
Z całą pewnością doniesie ci o tym
zjadliwa moja wina.
z tomu "Zdroweś Nigdy", 1988, tłum.:Leszek Paul