Theoni Kotini
W kafenio
Στο καφενείο
Samotny siedzi na stołku przed wielkim oknem,
od lat już nad kieliszkiem pochylony
i szary dym dookoła
jak aureola zdezelowanej świętości go wymazuje.
Jest jednym z tych, których mijasz, a oni pozostają,
by w popielniczce piętrzyć papierosy,
podobnie jak godziny chcące w ruch wprawić dni.
Tak chudy, jakby z wolna wzbierało
całą pustką tego świata ciało,
na dłoniach blizny, poszukiwacza złota dziurawa żyła,
oddech odłogowy, w ciele wyschnięta studnia.
Jeśli na ciebie spojrzy, odwrócisz głowę,
smutek nierozpoznany powoli rozbija oczy
rzucające daleki cień w skrytą dal.
To godzina, kiedy niebo w górze na posągach milczy,
godzina, w której człowiek szuka wzroku człowieka,
by zapalić światło, pospiesznie docierając do domu.
Lecz on nie ma gdzie się ukryć, nawet w słowach,
jedynym spojrzeniem, które chwyta,
to przyzwolenie, zadowalające się przewagą.
W kawiarni mijasz go i zostawiasz
jak kamyk znaleziony na brzegu,
szarzejący, zbędny w słońcu,
patrzysz na niego, gładzisz go i oddajesz
głębi, by uległ zapomnieniu
nieznany odłamek.
z tomu: „Ciałem”, 2024 tłum. Leszek Paul