Tak jak byś wybrał

Kiki Dimoula

Tak jak byś wybrał

Piątek dzisiaj pójdę na ryneczek
przejdę się po zdekapitowanych ogrodach
zobaczę woń majeranku
pojmanego w pęczki.

Popołudniami chodzę ceny roszczeń spadają
przystępną znajdziesz zieleń
w fasoli kabaczkach pelargoniach lilijkach.
Słyszę co dzielnie wysławiają drzewa
obciętym językiem owoców
krasomówcze stosów pomarańczy i jabłek
koloru nabiera krztyna rekonwalescencji
na ziemistych policzkach
jakiegoś wewnętrznego oniemienia.

Rzadko coś kupuję. Dają ci tu do wyboru.
Udogodnienie czy raczej kłopot? Sam wybierasz a potem
jak uniesiesz ten nie do uniesienia ciężar
własnego wyboru.
Kiedy jak przyniesie jakże jest lekkie. Na początku.
Bo potem rzucą konsekwencje cię na kolana.
Nie do uniesienia i one.
W gruncie to tak jakbyś sam wybrał.

Co najwyżej kupię trochę ziemi. Nie do kwiatków.
Do spoufalenia.
Tam nie ma do wyboru. Tam z zamkniętymi oczami.

z tomu „Okres dojrzewania niepamięci”, 1994, tłum.: Leszek Paul

Syndrom jednoosobowy

 

Kiki Dimoula

Symptom jednoosobowy

Za każdym dziwią się w recepcji
gdy o pokój jednoosobowy od frontu proszę.
Patrzą na mnie jakbym domagała się śmierci z widokiem.

Morze w lombardzie zastawiłam
powiedziałam sobie w tym roku wakacje w górach
może poszum lasów odczaruje
ten demoniczny syndrom powrotu
co w okamgnieniu każdą moją ucieczkę zniewala.
Gdy w ramiona weźmie mnie pomyślałam drzewa
satyr pień może się i zakorzenię.

A w górach to samo.
Pokój jakby ze stali
i czyste lekkie powietrze tchnęło antabami.
By się rozewrzeć walczyłam z moim relanium
lecz ono ode mnie bardziej chore było.
Tak samo było w Pylos
ta sama chaotyczna ucieczka z Syros dwa lata temu
w Kalamacie przed rokiem po trzykroć gorsza
pociąg przeładowany a płacze chcą
do Aten wracać na piechotę.
Taka mania prześladowań ujarzmia mi miejsca.

Czyżby brakowało mi twojej nieobecności?
Nie jeździ ze mną zostawiam ją w domu.
Bezwzględna komenda odmiany by nie dreptała mi po piętach.

Jakże zachłannym jesteś Niepojęty.
Tyle klarowności zawłaszczyłeś jako rękojmię
i kurort uczyniłeś sobie teraz
z tego niepojętego syndromu wroga mojego.
Wracać natychmiast. Autobusem taksówką
może złapię jakiś księżyc co też wraca
na plac swój pusty.

Druzgocący zwyczaj. Nic wielkiego
lecz jak mi się nie spodoba to jak ja wrócę
z twych zaświatów Niepojęty.

z tomu „Okres dojrzewania niepamięci”, 1994, tłum.: Leszek Paul

Okres dojrzewania niepamięci

Kiki Dimoula

Okres dojrzewania niepamięci

Czekam chwilę
na ściemnienie różnic i obojętności
i otwieram okna. Nic pilnego
robię to po to by się ruch nie wypaczył.
Pożyczam sobie głowę mojej byłej ciekawości
i nią kręcę. Nie, w istocie nie kręcę.
Pozdrawiam poddańczo wszystkich tych pochlebców
lęków – gwiazdy. Nie, w istocie nie mówię dobry wieczór.
Mocuję spojrzeniową przędzą
srebrne guziczki odległości
niektóre się już odpruły drżą i zaraz spadną.
Nic pilnego. Robię to tylko po to, by odległości
okazać wdzięczność za jej ofertę.

Gdyby nie istniała odległość
jakże skarlałyby dalekie podróże
na skuterze przywożono by nam do domu jak pizzę
wszechświat, na który taki apetyt miała nasza ucieczka.
Pijawką przyssaną do grzbietu
młodości byłaby starość
a babcią wołałyby mnie od zarania mego
i wnuki moje i moje pragnienie.
A gwiazdy? czym byłyby
bez wsparcia odległości.
Ziemskimi srebrami jakimiś świecznikami popielniczkami
do których kopcące jak smok bogactwo strząsałoby swoje popioły
a podziw inwestował własne przeszacowanie.

Gdyby nie istniała odległość
na ty bylibyśmy z tęsknotą.
Rzadkie teraz jej wstydliwe spotkania
z mnogą naszą potrzebą
fatalistycznie nasiąkłyby
ulicznym językiem pospolitości.

Prawda, gdyby nie istniała odległość
ten bliski ktoś nie byłby jak daleka gwiazda
przychodziłby na pierwszorzędne przyziemienie
jedynie dwa kroki dzieliły by marzenia
od jego zarysu.
Podobnie tuż przy nas tkwiłaby
duszy ostateczna ucieczka.
Po co jej ta cała włóczęga. Miejsce
puste jest przecież. My zeszlibyśmy
by żyć w krypcie naszego ciała
a ona z swoim mitem i jego bambetlami
zrodziłaby się ponownie w ciele.

Odległości, gdybyś nie istniała
przeszła by dużo łagodniej
dużo szybciej w ciągu zaledwie jednej nocy niepamięć
trudne przewlekle swoje dojrzewanie
nazywane dla eufonii pamięcią.

Nie, w istocie nie pamięć. Mocuję
spojrzeniową przędzą podobieństwa
odpruły się drżą i zaraz spadną.
Nie, w istocie nie mocuję. Usłużnie kręcę się
wokół tych pochlebców czasu
których dla zwięzłości nazwałam pamięcią.
Nie, w istocie nie pamięć. Zaopatruję spadające gwiazdy
w przedłużone unicestwienie. To pilne.

z tomu „Okres dojrzewania niepamięci”, 1994, tłum.: Leszek Paul