Tamtej

Veroniki Dalakoura

Tamtej

Żal tamtej miłości
balansowała na morzu
gdy krosty zła wzbierały
wydzierając armadzie uleczenia
znamię śmiesznego dobra.

Stań za drzwiami
serce moje rozkrawa moje ciało
wskazówki durnych godzin wbijają się w mózg
i tak jak wolno poruszają się jeźdźcy fal morskich
tak okrutnie mówią do siebie kochankowie.

Szybko podążaj do domu otwartego na oścież
gdzie piętrzą się rdza i pęta
i – ze strachu – nie z żalu
Zrządzenie losu w otwarte swoje strony łotrów przyjmuje.

z tomu „26 Wierszy”, 2004, tłum.: Leszek Paul

List

Veroniki Dalakoura

List

Pierwsza po południu

A., kawiarnia była prototypem Fundacji. Imperium kawy, rozpadające się molekuły, rodzące się ze stukania grających w tryktrak, przekształcały mnie w obiekt nieobłudnej czułości. Mój kawiarz podawał wodę, Wspólnik kasztany, królestwo preferansa za berło miało kościste ciało ojca. Ale czy sposób uciec od tego wspomnienia: wracał późno gdyż kryjówka jego łączyła się z całą resztą Aten, labirynt rozgałęział się od Vissis do Panepistimiou, od Vathis aż do Dekelias i na nowo, Asklepiosa i Fokilidou. Z doskonale rozwiniętym zmysłem orientacji wyskakiwał na powierzchnię Stadiou by zaczerpnąć powietrza. Nie ma chodnika który nie raczył się jego potem, rynsztoka który nie spijał jego kropel. Skąd się wynurzał, jak się zanurzał w leju, kiedy rozpoczynał daną mu podróż, w pozycji stojącej zawsze, ponosząc konsekwencje jednej z wcześniej przegranej partii w warcaby.

z tomu „26 Wierszy”, 2004, tłum.: Leszek Paul

Zmartwychwstanie

 

Veroniki Dalakoura

Zmartwychwstanie

Rano zobaczyli eteryczny byt jak się unosi. Rozdzielenie czaiło się jednak w pobliżu – jaką potęgą jest wiarą niemowlęcą – spadła żywa w moje ramiona zrywając sznur. Nigdy nie byłam taką świadomie chrześcijanką, by nie brzydziły mnie kaskady smarków obmywające moją twarz. Bicie dzwonów i wielkanocne hymny przyświadczyły silną wolę. Czyż sójka ze swoim śpiewem nie pozwoliłyby mojej duszy spojrzeć na sprawy inaczej?
Na kasztanowcach dojrzał owoc lecz rym z tysiącem i dwoma sprzeciwami ciągnął nas do teatru spowiedzi.
Dla pazernej przestrzeni dwa pokoje to dużo, nic nie wystarcza.

Krótkowzroczna kara. Jeśli ty jesteś mną, to czego szukam w wymiarze, który ignoruję?

z tomu „26 Wierszy”, 2004, tłum.: Leszek Paul

Rozbuchany estetyzm

Veroniki Dalakoura

Rozbuchany estetyzm

Naprawdę głowię się. Dlaczego wszyscy chcą się bawić moimi małymi piersiami? Ilekroć spotykam kogoś – wieszczę: na pierwszy ogień ręka na tkaninie za chwilę ani chybi na dwóch sutkach które na przemian będzie miętosić. Dlaczego to wszystko? Dlaczego mam odczuwać ból a często i chuć? Jakakolwiek muzyka dostarczyłaby górniejszą i nie wykluczone że lepszej miary rozkosz. Tak więc prawie zawsze staję się ofiarą tych nazwijmy je sobie niewinnych ruchów i w moich doświadczeniach kobiety także nie były wyjątkiem.

Jednak ciało mężczyzny którego kochałam pozostaje moją dotykalną fantazją. Uda jego porastały czarne lśniące włosy i leżąc na plecach uwielbiał zadawać ból moim piersiom. Wzbroniłam się a on krępując moje dłonie włożył sobie do ust całą moją lewą pierś. Chciał ją oczywiście połknąć bo w pewnej chwili bolesnej rozkoszy poczułam jego zęby na wrażliwej powierzchni.

Powróciło wtedy wspólne wspomnienie z obrazu średniowiecznego młodego malarza, Nauzykaa patrząca na ukochanego który odszedł pierwej wzrok swój na jej kolanach zawiesił, ten sam ponownie narodzony malarz Renesansu łączył się we śnie – z nieżywą już – moją przyjaciółką. Co za muzyka co za głód w czasach osłów – nigdy nie bałam się powolnych przesądów gdyż te kopiąc najpłytszy grób obiecują największą miłość. Palce obcięłam jedynie by ukarać ich bezduszność. Więc mary domagały się mleka z moich piersi. Wzdychały dźwiękiem Giocondy a kiedy Ponchielli wpadł w złość czartowi oddały swoje dusze po dwakroć zgnębione grą.

z tomu „Rozkład miłości”, 1976, tłum.: Leszek Paul

Druga noc

Veroniki Dalakoura

Druga noc

Oto i godzina co zagniata swój chleb na drożdżach rany. Z niej czerpie swoją moc; ma wigor błąkających się skażonych. Zmierzają do ojczyzny jezior, gdy gwiazda zacierając swą orbitę tyluż mieszkańców piekła ma do przyodziania…
_____Oto i twarze z karbami na krtani. To stąd kiedyś wyruszały zaprzęgnięte w konie pługi ciągnące młyny. To tu kiedyś zasypiały – nocami bezsenne – lata lepiąc zimy.
_____Kiedyś i my, zastygli z natury, zgrubnie głosiliśmy chwałę ciała.
Dobrze grana farsa; żniwuje osty, dzwoneczkom arlekina wierzy. W maskach szuka ratunku, błoto na nogach pierwszego tancerza pozostawia. A jednak bardziej od maski puste jest
_____milczenie płodów wrzasku.

z tomu: “Kapadocjanie”, 2020, tłum.: Leszek Paul

Elvira ’77

 
Veroniki Dalakoura
Elvira ’77

W autobusie popołudniem. Wszystkie miejsca zajęte. Dwie, trzy osoby stoją, utarta trasa. Tuż przed pętlą, na dużym skrzyżowaniu, kierowca zmienia kurs. Słychać głosy protestu, kierowca pozostaje obojętny. Pasażerowie miotają się z złości. Przyglądam się w milczeniu. Najbardziej intryguje mnie jego opanowanie. Nie ma wątpliwości, podąża jakąś zaplanowaną trasą. Krzycząc nacierają na niego. Wyjechaliśmy z miasta. Jedni coraz bardziej agresywni. Drudzy wisząc w oknach wołają o pomoc. Starsi zastanawiają się, może to nie błąd kierowcy, tylko oni wsiedli do złego autobusu, podmiejskiego. Jesteśmy poza miastem. Mijamy wioski Attyki. Nieznane okolice. Wszyscy płaczą z rozpaczy, nieliczni ciągle jeszcze się buntują. Przyglądam się w milczeniu. Wieczór, zdajemy sobie sprawę, że zbliżamy się do morza. Autobus zatrzymuje się w ciemnościach, wszyscy jednak, przygwożdżeni do siedzeń błagają, by nie otwierał drzwi, byśmy nie znaleźli się na tej bezbrzeżnej łące, tacy osamotnieni.

z tomu „Karnawałowicz”, 2011, tłum.: Leszek Paul

Grudzień

 

Veroniki Dalakoura

Grudzień

Niektórzy poeci piszą pobudzani własną goryczą – mając na uwadze jedynie namiętność czułego serca.

Tak więc pojęłam, że i Cortes był jednym z tych zrozpaczonych poetów, ponieważ zaraz po zdobyciu Zempoala rozkazał zniszczyć wszystkie posągi kochanych bogów, płacząc w ramionach jakiejś miłośnicy, nie wiedząc jednak, że należy do boskiego – tak – rodu.

Lecz zostawmy te mity. Otwórzmy dłonie i zobaczmy linie święta lub wigilii żalu. Kroczmy z pokornym spojrzeniem, które przystoi uczniom kochania i tym, którzy potrafią dostrzec nadchodzącą namiętność. Ta zima, właśnie ta zima będzie pełna klarnetów w kolorze naszych dłoni, co podróżowały.

z tomu „Rozkład miłości”, 1976, tłum.: Leszek Paul

Epilog

Veroniki Dalakoura

Epilog

(Migoczący płomień)

Widziałam go. Siedział na ławce w piwnicy w zupełnych ciemnościach poruszał górną częścią ciała wpatrywał się w podłogę…Bez słowa. Pozostali od czasu do czasu spoglądali na niego, ale ich uwaga głównie skupiała się na hałasie dobiegającym z zewnątrz; długą tę ciszę, co trwać mogłaby wiecznie, przerywał rumor jakiegoś samolotu, gwizd jakiś, co napełniał ich trwogą.
Pomieszczenie było prostokątne i duże. Cement i wapno z drewnianymi ławami dookoła i pośrodku glinianą miednicą pełną wody. Z chwilą gdy ich oczy przywykły do ciemności próbowali wychwycić twarze. Nie musiał być to ktoś znajomy, starczyło spojrzenie coś przywoływujące, ulicę, piekarnię czy rynek.
Dokładnie naprzeciw środkowej ławki, obok drzwi, po lewej jak się wchodzi, stał podłużny, drewniany stół z podniszczonymi rogami, porżniętym blatem, z dwoma połamanymi nogami. Po jednej jego stronie tej zawsze niestabilnej (ciągle kopany przez niespokojne nogi siedzących przy nim), na zdezelowanym krześle, siedziała, pochylona, powiedziałbyś odosobniona, źle ubrana kobieta, w trudnym do określenia wieku. Choć nikt nie mógł wyraźnie widzieć jej twarzy, słowem bowiem nie odzywała się do nikogo a gapienie się na innych nie było jej, inaczej niż dla pozostałych, ulubionym sposobem zabijania nudy, to jej obecność, już od pierwszego dnia zamknięcia, robiła na wszystkich wrażenie.
To gorzkie urzeczenie jej pięknem, które pomimo odoru wapna i co raz bardziej przenikającej wilgoci ciągle trwało, nadżerało cokolwiek śmiałe, odważne i nieugięte pozostało jeszcze w tamtych głowach.

(1990)

z tomu „26 Wierszy”, 2004, tłum.: Leszek Paul

Demetra

 

Veroniki Dalakoura

Demetra

Strapiony mówię do was z oblężonego miasta. Panna młoda nogę swą prawą w kwiatach pogrzebała i w łzach co suknię jej zmoczyły. Śpi teraz a czarny jej kochanek trzyma jej dłoń jako znak bezkresnego jarzma. Jakże kochaliście mnie, jakże kochało mnie to jaskółcze gniazdo, któremu dano imię Aurora Borealis!

(Znalazłem ją w ciele, co łez więcej już nie ma, przekląłem bowiem zarówno wszelkie cnoty jak i wielorakie nieba).

z tomu „Rozkład miłości”, 1976, tłum.: Leszek Paul