Kiki Dimoula
Wpływy
Επιρροές
Coś powiedział ci deszcz,
coś powiedział ci wrzesień,
i twoja postać zamgloną szybą się stała,
za którą ktoś może
niepostrzeżenie przez niespodziewane przejść miesiące…
z tomu: „Śladami”, Επί τα ίχνη, 1963
Kiki Dimoula
Wpływy
Επιρροές
Coś powiedział ci deszcz,
coś powiedział ci wrzesień,
i twoja postać zamgloną szybą się stała,
za którą ktoś może
niepostrzeżenie przez niespodziewane przejść miesiące…
z tomu: „Śladami”, Επί τα ίχνη, 1963
Kiki Dimoula
Niedzielne popołudnie
Κυριακή απόγευμα
Wiele razy szukało cię popołudnie:
Gdy znalazło mnie za oknem
jak wróżę twoje ciągłe milczenie.
Gdy gwałtowna scena rozegrała się mną
pomiędzy a dokonanym.
Gdy przeszłam do sąsiedniego pokoju
i nazwałam to „ucieczką”.
Innymi uporczywymi razami cię zawołało
sześcioma ludowymi piosenkami
na fortepian
i na trudne popołudnie.
I jeszcze trzema żałobnymi razami
gdy tematy zmierzchały,
i nazwałam twoje oczy
„codziennymi popołudniami”
a ciebie całego Niedzielą
która zawsze jest trudna.
z tomu: „Śladami”, Επί τα ίχνη, 1963
Kiki Dimoula
Zakazane substancje
Wieczór
pomimo swojej uprzejmej temperatury
popychał październik pospiesznie
do wyjścia.
Siedzieli też i inni lękliwi na zewnątrz
własny każdego strach
tak łatwo nie rozstawał się
z łagodnym takim preludium chłodu
widzisz i ja omijałam
twój północny klimat
wakacyjnym prawie stawieniem czoła.
Marzniesz?
Nie, gorąco debatujemy
jakże czarne morze maluje
nieobecność gwiazd
twój sok pomarańczowy daleko
od mojej kawy siedział
i zupełnie bez związku
szepnąłeś
miłość umiera zanim zdąży się zestarzeć
nie dosłyszałam
przyciągnąłeś bliżej swoje krzesło
tak gwałtownie że jego metalowa noga
zakleszczyła się w myśli mojej nogi
i jakiś podejrzany ból zaświtał
pozaziemski życzliwie pusty
oczywiste
że ty Boże z góry pokątnie
bezprawnie wlałeś mi
ironię do kawy.
z tomu “Przeprowadziliśmy się ościennie”, 2007, tłum.: Leszek Paul
Kiki Dimoula
Uważaj
Gdy nakrywasz do stołu
nim usiądziesz
sprawdź dokładnie
krzesło naprzeciw stojące
czy solidne może skrzypi
może szczerby się wyrobiły
może złącza zżarte
czy szkieletu nie nadgryzł
robak
bo ten który nie siedzi
z każdym dniem staje się cięższy.
z tomu “Przeprowadziliśmy się ościennie”, 2007, tłum.: Leszek Paul
Kiki Dimoula
Melancholia
Po niebie jak na linii balansuje ogromna ciemność.
I gdy w ramiona porywa mnie okno
jedną ręką
do środka pokoju wciągam
ulicy niewiarygodną pustkę,
drugą zagarniam
garść obłoków
i duszę swoją nimi obsiewam.
z tomu: “Ereb”, 1956, tłum.: Leszek Paul
Kiki Dimoula
W pociągu
Wracam.
Prawie wszystkie miejsca na powrót
są wolne – iluż to powraca –
przepełniony zawsze odjazd
wielu odchodzi, wszyscy prawie.
Dużej szybkości nabiera pociąg
szatkując wszystko co dała mi ta podróż
twarze dopiero co pokochane
zadziwiające uczucia, miejsca
cała w strachu melancholia ta obok
że wypadnie z toru.
Ogólnie nie lubię mijać
z bezbożną szybkością
pól, obsianych, szczególnie nieużytków
martwię się że nie zdążę
zapalić jedno spojrzenie
w świętym stoicyzmie co okadzi
mgłą jakąś odległą kapliczkę.
Zapalić jedno spojrzenie
w nadżartych przez gryzoniowe
opuszczenie ruderach i pokłonić się
wyblakłym od deszczu
i łez czasu
nazwom stacji zaprzestanych
również by zdążyć przyjąć
odległy dźwięk gwizdka
pogłosu zawiadowcy.
Stacje zaprzestania.
I pociąg jakby zaczął tracić prędkość
chcesz że z przyzwyczajenia chcesz że z szacunku
do cienistych podróżnych
być może zdążą.
Lecz nie.
Nie spieszą się.
Nie troszczą się o to
cienie
swoją obecnością nie raczą.
Wsiąść do zaprzestania?
z tomu: “Średnik”, 2016, tłum.: Leszek Paul
Kiki Dimoula
Minutą wspólnie
Dzieckiem z podwórka niebios ten dom.
Wyniośle zbudowana tendencja przyziemienia
na rozpostartych skrzydłach szczytu
jak ambona by głosiło osłupienie
poranną południową wieczorną ewangelię dnia.
Wychodzę na podwórko. Czeka na mnie lśniąca
z siodłem lejcami uprzężą dzika wolność horyzontu
by dosiąść ją i w galopie ujarzmić jej uwierzytelnienie.
Ach, jedynie spojrzeniu i wizji udało się poskromić
niematerialny ten narowisty podbój.
Aroganckie mniemania bezchmurnego nieba spadają kruszą się
bo przelotnie trwa Niezakłócenie.
Patrz jak o piędź potyka się ogrodzenie
wokół działki. Niskie oswojone a jednak
jeśli uważnie się przyjrzysz poczujesz jak dzieli
moje dzień-dobry od dzień-dobry sąsiada
całymi dniami granice w milczeniu podburza
zbrojąc suche zielska przeciwko własnym braciom.
Wieczorem tylko, jednoczący zapach dziwaczków
przekrada się przecinając je tu i tam
w irracjonalnym świetle świetlików
— świętojańskimi nazywaliśmy je gdy żyliśmy.
Ach, heroizmy ochotniczych snów niechlubne.
Jaka to korzyść z zagrabienia
dwóch piędzi księżycowego pyłu ciągle
scheda zostawiona własnej ucieczce przez lato.
Dajmy im uczcić minutą wspólnie
tym niepiśmiennym wdowom przedłużenia
których prawo nie obejmuje
nawet jeśli nikt nie wie
co w zanadrzu chowa dla nich jeszcze nadzieja.
(Lato, Platanos-Aigialeia)
z tomu: „Minutą wspólnie”, 1998, tłum.: Leszek Paul
Kiki Dimoula
Bez wyjątku
Jakże aspołeczne są te senne marzenia.
Żadnych przyjaźni żadnych więzi
gdy tylko nas zobaczą gasną
jak iskra wystawiona na burzę.
Antropofobia?
Duma zraniona może
pracują bowiem tam na dole
w kopalniach straconych okazji.
I one miały przecież
inne marzenia.
z tomu: “Przeprowadziliśmy się ościennie”, 2007, tłum.:Leszek Paul
Kiki Dimoula
Sobota Łazarza / Του Λαζάρου
Pochmurna siąpawica dnia.
Nieroztropne dzwony jakieś ochlapują
spoczynek Łazarza, by wyszedł.
Zaszpachlowane światło wokół.
I ja miałam do wynidź kilku z grobu
lecz nie odrzekli mi czy chcą.
Jak odrzec mają
donosiciela zostawiłeś zaszpachlowane
światło wokół.
A zresztą po co ich pytasz czy chcą.
Cud nie pyta.
Za ucho chwyta
ciągnąc wyrzuca cię w światło.
Radujesz cię oczywiście z olśnienia, nie przeczę
choć w środku żre cię robak zmartwienie
by i cuda nie były nieśmiertelne.
Obywatelami przeto lepiej tam
gwoli niedzielenia raz drugi
pustego ich łoża.
z tomu: „Minutą wspólnie”, 1998, tłum.: Leszek Paul
Kiki Dimoula
Przeszłam /Πέρασα
Because these wings are no longer wings to fly
-T.S.Eliot
Idę i zmierzcha.
Decyduję i zmierzcha.
Nie, nie jestem smutna.
Byłam dociekliwa i pilna.
Znam się na wszystkim. Trochę na wszystkim.
Znam imiona kwiatów gdy więdną,
wiem kiedy zielenią się słowa i kiedy marzniemy.
Jak łatwo przekręcić w kłódce uczuć
dowolnym kluczem zapomnienia.
Nie, nie jestem smutna.
Przeszłam przez deszczowe dni
wezbrałam za tą
kolczastą siatką wody
cierpliwie i niezauważalnie,
tak jak ból drzew
gdy porzuca je ostatni liść,
jak strach nieustraszonych.
Nie, nie jestem smutna.
Przeszłam przez ogrody, zatrzymałam się przy fontannach
widziałam wiele posążków śmiejących się
do niewidocznych powodów radości.
I małe zadufane amorki.
Ich napięte łuki
półksiężycem wzeszły moimi nocami i rozmarzyłam się.
Widziałam liczne i piękne sny
i widziałam jak się w nich zatracam.
Nie, nie jestem smutna.
Wędrowałam wiele między uczuciami
własnymi i innych,
wolne miejsce zostawało zawsze między nimi
by przejść mógł rozłożysty czas.
Koło poczt przeszłam i ponownie przeszłam.
Listy napisałam i ponownie napisałam i bez trudu do boga odpowiedzi się modliłam.
Krótkie kartki przychodziły:
serdeczne pożegnania z Patry
i jeszcze jakieś pozdrowienia
od wieży w Pizie która się chyli.
Nie, nie jestem smutna, że dzień się chyli.
Dużo mówiłam. Do ludzi,
latarni i zdjęć.
I dużo do łańcuchów.
Nauczyłam się ręce czytać
i tracić ręce.
Nie, nie jestem smutna.
Podróżowałam rzecz jasna.
Byłam to tu to tam…
Wszędzie gotowy świat by się zestarzeć.
Straciłam trochę tego, trochę tamtego.
I na ostrożności w sobie straciłam
i na nieuwadze swojej.
Nad morze też poszłam.
Przestronność mi się należała. Powiedzmy, że ją sobie wzięłam.
Wystraszyłam się samotności
więc ludzi wymyśliłam.
Widziałam jak jedni padają
od ręki cichego pyłu,
co promień słońca przecina,
inni od dźwięku dzwonka maleńkiego.
I grzmotem dzwonów rozdzwoniłam
ortodoksyjnej pustyni.
Nie, nie jestem smutna.
Rozgorzałam i stliłam się.
Rutyny księżyców też mi nie zabrakło.
Ich kres nad morzem i ponad spojrzeniem,
mroczny, mnie wyostrzył.
Nie, nie jestem smutna.
Tak jak tylko mogłam opór stawiałam rzece
tej wezbranej by mnie nie porwała,
i tak jak tylko to było możliwe wodę wymyśliłam
w suchych korytach
i dałam się porwać.
Nie, nie jestem smutna.
Noc o właściwej porze przychodzi.
.
z tomu: „Trochość świata”, 1971, tłum.:Leszek Paul
Kiki Dimoula czyta wiersz “Przeszłam”