Zakazane substancje

Kiki Dimoula

Zakazane substancje

Wieczór
pomimo swojej uprzejmej temperatury
popychał październik pospiesznie
do wyjścia.

Siedzieli też i inni lękliwi na zewnątrz
własny każdego strach
tak łatwo nie rozstawał się
z łagodnym takim preludium chłodu
widzisz i ja omijałam
twój północny klimat
wakacyjnym prawie stawieniem czoła.

Marzniesz?
Nie, gorąco debatujemy
jakże czarne morze maluje
nieobecność gwiazd

twój sok pomarańczowy daleko
od mojej kawy siedział
i zupełnie bez związku
szepnąłeś
miłość umiera zanim zdąży się zestarzeć

nie dosłyszałam
przyciągnąłeś bliżej swoje krzesło
tak gwałtownie że jego metalowa noga
zakleszczyła się w myśli mojej nogi

i jakiś podejrzany ból zaświtał
pozaziemski życzliwie pusty

oczywiste
że ty Boże z góry pokątnie
bezprawnie wlałeś mi
ironię do kawy.

z tomu “Przeprowadziliśmy się ościennie”, 2007, tłum.: Leszek Paul

Melancholia

Kiki Dimoula

Melancholia

Po niebie jak na linii balansuje ogromna ciemność.
I gdy w ramiona porywa mnie okno
jedną ręką
do środka pokoju wciągam
ulicy niewiarygodną pustkę,
drugą zagarniam
garść obłoków
i duszę swoją nimi obsiewam.

z tomu: “Ereb”, 1956, tłum.: Leszek Paul

W pociągu

Kiki Dimoula

W pociągu

Wracam.
Prawie wszystkie miejsca na powrót
są wolne – iluż to powraca –
przepełniony zawsze odjazd
wielu odchodzi, wszyscy prawie.

Dużej szybkości nabiera pociąg
szatkując wszystko co dała mi ta podróż
twarze dopiero co pokochane
zadziwiające uczucia, miejsca

cała w strachu melancholia ta obok
że wypadnie z toru.

Ogólnie nie lubię mijać
z bezbożną szybkością
pól, obsianych, szczególnie nieużytków

martwię się że nie zdążę
zapalić jedno spojrzenie
w świętym stoicyzmie co okadzi
mgłą jakąś odległą kapliczkę.

Zapalić jedno spojrzenie
w nadżartych przez gryzoniowe
opuszczenie ruderach i pokłonić się
wyblakłym od deszczu
i łez czasu
nazwom stacji zaprzestanych

również by zdążyć przyjąć
odległy dźwięk gwizdka
pogłosu zawiadowcy.

Stacje zaprzestania.

I pociąg jakby zaczął tracić prędkość
chcesz że z przyzwyczajenia chcesz że z szacunku
do cienistych podróżnych
być może zdążą.

Lecz nie.
Nie spieszą się.
Nie troszczą się o to
cienie
swoją obecnością nie raczą.

Wsiąść do zaprzestania?

z tomu: “Średnik”, 2016, tłum.: Leszek Paul

Minutą wspólnie

Kiki Dimoula

Minutą wspólnie

Dzieckiem z podwórka niebios ten dom.
Wyniośle zbudowana tendencja przyziemienia
na rozpostartych skrzydłach szczytu
jak ambona by głosiło osłupienie
poranną południową wieczorną ewangelię dnia.

Wychodzę na podwórko. Czeka na mnie lśniąca
z siodłem lejcami uprzężą dzika wolność horyzontu
by dosiąść ją i w galopie ujarzmić jej uwierzytelnienie.
Ach, jedynie spojrzeniu i wizji udało się poskromić
niematerialny ten narowisty podbój.
Aroganckie mniemania bezchmurnego nieba spadają kruszą się
bo przelotnie trwa Niezakłócenie.

Patrz jak o piędź potyka się ogrodzenie
wokół działki. Niskie oswojone a jednak
jeśli uważnie się przyjrzysz poczujesz jak dzieli
moje dzień-dobry od dzień-dobry sąsiada
całymi dniami granice w milczeniu podburza
zbrojąc suche zielska przeciwko własnym braciom.

Wieczorem tylko, jednoczący zapach dziwaczków
przekrada się przecinając je tu i tam
w irracjonalnym świetle świetlików
— świętojańskimi nazywaliśmy je gdy żyliśmy.

Ach, heroizmy ochotniczych snów niechlubne.
Jaka to korzyść z zagrabienia
dwóch piędzi księżycowego pyłu ciągle
scheda zostawiona własnej ucieczce przez lato.

Dajmy im uczcić minutą wspólnie
tym niepiśmiennym wdowom przedłużenia
których prawo nie obejmuje

nawet jeśli nikt nie wie
co w zanadrzu chowa dla nich jeszcze nadzieja.

(Lato, Platanos-Aigialeia)

z tomu: „Minutą wspólnie”, 1998, tłum.: Leszek Paul

Bez wyjątku

 

Kiki Dimoula

Bez wyjątku

Jakże aspołeczne są te senne marzenia.
Żadnych przyjaźni żadnych więzi
gdy tylko nas zobaczą gasną
jak iskra wystawiona na burzę.

Antropofobia?
Duma zraniona może
pracują bowiem tam na dole
w kopalniach straconych okazji.

I one miały przecież
inne marzenia.

z tomu: “Przeprowadziliśmy się ościennie”, 2007, tłum.:Leszek Paul

Sobota Łazarza

 

Kiki Dimoula

Sobota Łazarza / Του Λαζάρου

Pochmurna siąpawica dnia.
Nieroztropne dzwony jakieś ochlapują
spoczynek Łazarza, by wyszedł.
Zaszpachlowane światło wokół.

I ja miałam do wynidź kilku z grobu
lecz nie odrzekli mi czy chcą.

Jak odrzec mają
donosiciela zostawiłeś zaszpachlowane
światło wokół.

A zresztą po co ich pytasz czy chcą.
Cud nie pyta.
Za ucho chwyta
ciągnąc wyrzuca cię w światło.
Radujesz cię oczywiście z olśnienia, nie przeczę
choć w środku żre cię robak zmartwienie
by i cuda nie były nieśmiertelne.

Obywatelami przeto lepiej tam
gwoli niedzielenia raz drugi
pustego ich łoża.

z tomu: „Minutą wspólnie”, 1998,  tłum.: Leszek Paul

Przeszłam

Kiki Dimoula

Przeszłam /Πέρασα

Because these wings are no longer wings to fly
-T.S.Eliot

Idę i zmierzcha.
Decyduję i zmierzcha.
Nie, nie jestem smutna.

Byłam dociekliwa i pilna.
Znam się na wszystkim. Trochę na wszystkim.
Znam imiona kwiatów gdy więdną,
wiem kiedy zielenią się słowa i kiedy marzniemy.
Jak łatwo przekręcić w kłódce uczuć
dowolnym kluczem zapomnienia.
Nie, nie jestem smutna.

Przeszłam przez deszczowe dni
wezbrałam za tą
kolczastą siatką wody
cierpliwie i niezauważalnie,
tak jak ból drzew
gdy porzuca je ostatni liść,
jak strach nieustraszonych.
Nie, nie jestem smutna.

Przeszłam przez ogrody, zatrzymałam się przy fontannach
widziałam wiele posążków śmiejących się
do niewidocznych powodów radości.
I małe zadufane amorki.
Ich napięte łuki
półksiężycem wzeszły moimi nocami i rozmarzyłam się.
Widziałam liczne i piękne sny
i widziałam jak się w nich zatracam.
Nie, nie jestem smutna.

Wędrowałam wiele między uczuciami
własnymi i innych,
wolne miejsce zostawało zawsze między nimi
by przejść mógł rozłożysty czas.
Koło poczt przeszłam i ponownie przeszłam.
Listy napisałam i ponownie napisałam i bez trudu do boga odpowiedzi się modliłam.
Krótkie kartki przychodziły:
serdeczne pożegnania z Patry
i jeszcze jakieś pozdrowienia
od wieży w Pizie która się chyli.
Nie, nie jestem smutna, że dzień się chyli.

Dużo mówiłam. Do ludzi,
latarni i zdjęć.
I dużo do łańcuchów.
Nauczyłam się ręce czytać
i tracić ręce.
Nie, nie jestem smutna.

Podróżowałam rzecz jasna.
Byłam to tu to tam…
Wszędzie gotowy świat by się zestarzeć.

Straciłam trochę tego, trochę tamtego.
I na ostrożności w sobie straciłam
i na nieuwadze swojej.
Nad morze też poszłam.
Przestronność mi się należała. Powiedzmy, że ją sobie wzięłam.
Wystraszyłam się samotności
więc ludzi wymyśliłam.
Widziałam jak jedni padają
od ręki cichego pyłu,
co promień słońca przecina,
inni od dźwięku dzwonka maleńkiego.
I grzmotem dzwonów rozdzwoniłam
ortodoksyjnej pustyni.
Nie, nie jestem smutna.

Rozgorzałam i stliłam się.
Rutyny księżyców też mi nie zabrakło.
Ich kres nad morzem i ponad spojrzeniem,
mroczny, mnie wyostrzył.
Nie, nie jestem smutna.

Tak jak tylko mogłam opór stawiałam rzece
tej wezbranej by mnie nie porwała,
i tak jak tylko to było możliwe wodę wymyśliłam
w suchych korytach
i dałam się porwać.

Nie, nie jestem smutna.
Noc o właściwej porze przychodzi.

.

z tomu: „Trochość świata”, 1971, tłum.:Leszek Paul

Kiki Dimoula czyta wiersz “Przeszłam”

Nieoczekiwania

Kiki Dimoula

Nieoczekiwania / Απροσδοκίες

Mój Boże, co nas jeszcze nie czeka.

Siedzę tu i siedzę.
Deszcz pada bez padania
podobnie jak cień gdy
zwraca nam ciało.

Siedzę tu i siedzę.
Tutaj ja, vis-à-vis serce moje
a trochę dalej
moje zmęczone z nim obcowanie.
Byśmy zdawali się liczniejsi
za każdym razem gdy nas pustka liczy.

Wieje pokój pusty.
Chwytam się mocno mojej metody
by mnie wymiatano.

Wiadomości od ciebie żadnych.
Zdjęcie twoje znieruchomiałe.
Patrzysz jak przychodzący
uśmiechasz się jak nie.
Kwiatki uschnięte przy
tobie powtarzają nieprzerwanie
rzeczywiste swoje imię semprevives
semprevives — wiecznie żywe, wiecznie żywe
byś czasem nie zapomniał czym nie jesteś.

Pyta mnie czas
którędy chcę by minął
czy kładę akcent na
starość czy radość.
Bon moty.
Żaden koniec nie bawi się słowami.

Wiadomości od ciebie żadnych.
Zdjęcie twoje znieruchomiałe.
Podobnie jak deszcz gdy pada nie padając.

Podobnie jak cień mój powracający ciałem.
Podobnie jak gdy pewnego dnia spotkamy się
tam w górze.
W jakiejś rzadkości zarośniętej
cienistymi nieoczekiwaniami
i obrotami wiecznie zielonymi.
Tłumaczyć namiętne
milczenia które odczujemy
— udoskonalona forma namiętnego
upojenia które niesie za sobą jedno spotkanie
tu na dole — przyjdzie pustka.
Porwie nas wtedy
jakieś burzliwe nierozpoznanie
— udoskonalona forma brania w ramiona
z której tu na dole korzysta spotkanie.
Tak więc spotkamy się. Oddychając lekko, ukryci
przed przyciąganiem. W strugach deszczu
furiackiego braku grawitacji. Podczas może jakiejś
podróży bezkresu w nieskończoność,
na honorowej gali wręczenia strat Znanemu
za jego olbrzymi wkład w Nieznane,
zaproszeni na gwiaździste lśnienie przeznaczenia,
na ceremonii zaniechań rozpływających się
celów i pożegnań niebios
byłych istotnych znaczeń.
Tylko tym razem całe to towarzystwo oddaleń
będzie jakoś markotne, ponure
nawet jeśli niebyt raduje się z nicości.
Może dlatego że zabraknie duszy towarzystwa.
Ciała.

Krzyczę do prochów
niech mnie rozbroją.
Wołam je
ich zakodowanym imieniem: Wszystko.

Będziecie się widywać sądzę regularnie
ty i śmierć tego marzenia.
Ostatnia latorośl marzenie.

Z wszystkich które miałam najbardziej roztropne.
Klarowne, łagodne, wyrozumiałe.
Nie takie oczywiście wizjonerskie
ale też nie nędznie przyziemne
nie całunne dla każdej ziemi.
Gospodarne marzenie
w sile i w błędach.
Z tych które wykarmiłam
najbardziej empatyczne — bym
samotnie się nie starzała.

Będziecie się widywać sądzę regularnie
ty i jego śmierć.
Pozdrów je ode mnie, powiedz niech i ono
przyjdzie koniecznie na nasze spotkanie
tam, na gali wręczania strat.

Tak długo jak nie żyjesz kochaj mnie.
Rzecz jasna zadowolę się niemożliwością.
I ona mnie przecież kiedyś kochała.
Tak długo jak nie żyjesz kochaj mnie.
Bo wiadomości od ciebie żadnych nie mam.
A biada gdy nie da
znaku życia irracjonalność.

Możemy i my domowym sposobem powiększyć małe znaczenie zdjęcia

Kiki Dimoula

Możemy i my domowym sposobem powiększyć małe znaczenie zdjęcia

Tak obcy mi jesteś
jak ciało snów
jak dotyk jego.
Znam cię jedynie
gdy w ręce wpadnie mi
jakieś twoje zdjęcie
twoje spojrzenie wspinało się
po trapie statku
rozpięta kurtka falowała
zwrócona ku odejściu
zdjęcie
małego rozmiaru do paszportu
od piersi w górę.
Mniejszy od połowy
a patrz jak zaokrętowałeś się w mojej myśli
totalną podróżą.

z tomu “Przeprowadziliśmy się ościennie”, 2007, tłum.: Leszek Paul